Dach hotelu w centrum Paryża to dobre miejsce do tego, żeby usiąść i pomyśleć. Teoretycznie nie powinienem tu być, tak jak nie powinienem był wchodzić w wiele innych miejsc i nie powinienem skakać w tłum podczas koncertów. Jedynie mój życiowy fart ratował mnie przed wieloma
tarapatami.
Usiadłem na krawędzi budynku, zwieszając nogi wzdłuż tylnej elewacji i zapatrzyłem się przed siebie.
Mówią, że pogoda oddaje emocje duszy. Najwidoczniej ze mnie natura postanowiła zakpić i mimo mojego podłego nastroju, niebo było czyste, słońce zachodziło i pojawiały się pierwsze gwiazdy. Wręcz wymarzona sceneria, żeby wspominać kobietę, tyle, że nie tą, która mnie rzuciła.
Poznałem Mary w '95 roku, gdy razem z Shannonem byliśmy na koncercie U2. Nie przepadam za nimi, ale Shann mnie namówił na wyjście. Mary pracowała w tym klubie jako kelnerka. Od razu zwróciła moją uwagę. Później jeszcze wielokrotnie odwiedziłem ten klub zanim zebrałem się
na zaproszenie jej gdzieś.
Spotykaliśmy się prawie 4 lata i kochałem ją jak wariat. Dla niej mogłem zrobić wszystko. To ona namówiła mnie i Shannona do założenia zespołu. Od dawna nosiliśmy się z tym zamiarem, ale dopiero ona przekonają nas do realizacji planu.
Mama nie koniecznie jej ufała. Twierdziła, że Mary jest dziwna, ale ważniejsze było moje szczęście niż jej uprzedzenia. Kochałem jej rude włosy i zielone oczy, które patrzyły na mnie z uwagą. Uwielbiałem jej idealne ciało i tą cholerną pewność siebie, dzięki której od razu ją zauważyłem. I nic dziwnego, że byłem o nic zazdrosny. Nigdy nie brałem jej miłości za pewnik. Wiedziałem, że
ciągle muszę o nią walczyć i robiłem to. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym przestać okazywać jej, jak bardzo ją kocham. Zabierałem ją ze sobą wszędzie. Odwiedzała mnie z studiu, na planach
filmowych, pojawiała się na pierwszych koncertach. Chciałem się jej oświadczyć. Kupiłem pierścionek, zabrałem ją na spacer brzegiem rzeki Hudson w Nowym Jorku. Rozmawialiśmy i już
chciałem przed nią klęknąć, gdy powiedziała, że musi mi coś wyznać.
Od roku mnie zdradzała. Spotykała się z facetem, który pracował na barze, w klubie, gdzie się poznaliśmy. Była z nim w ciąży i chciała się z nim związać. Powiedziała, że nigdy mnie nie kochała. Byłem jedynie fascynacją, rozrywką na czas kiedy była sama, a później po prostu się przyzwyczaiła i dlatego ciągnęła to tak długo. Obiecała, że więcej jej nie zobaczę, pocałowała mnie po raz ostatni, życzyła mi szczęścia i odeszła.
Długo po tym nie potrafiłem wrócić do normalności. Wtedy mama powiedziała mi coś, co później powtarzałem moim, naszym fanom. Każdy, kto pojawia się z naszym życiu, pozostawia w sercu odcisk i już nigdy nie jest jak dawniej.
Po rozstaniu napisałem dużo piosenek, to był rodzaj mojej prywatnej terapii. Prawie wszystkie zaraz lądowały w koszu. Były zbyt słabe, lub zbyt prywatne.
Po tamtym okresie, oprócz wspomnień, została mi jedna pamiątka. Buddha for Mary, piosenka, którą fani pokochali tak bardzo, jak ja kobietę o której ona mówi.
Mary obiecała mi nigdy więcej się nie pojawić w moim życiu, ja obiecałem sobie nie kochać żadnej innej kobiety poza moją mamą.
W moim sercu jest miejsce tylko dla brata, mamy i Echelonu. Ja dotrzymałem obietnicy, Mary właśnie dziś ją złamała, gdy spotkaliśmy się na Polach Elizejskich.
~*~
Znalazłam przeglądając swoją pocztę. Kiedyś napisałam to dla koleżanki i zapomniałam.
Co sądzicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz